Tytuł: Badacz Potworów
Autor: Rick Yancey
Autor: Rick Yancey
Wydawnictwo: Jaguar
Ocena: 10/10
„Cicho, bo
przyjdzie licho!”. Ileż to razy słyszeliśmy to zdanie z ust rodzica, kiedy
byliśmy niegrzeczni i nieposłuszni. Dziecięcy rozum podpowiadał nam, że potwory
to tylko wymysł i bujda, gdyż jeszcze nikt nas nie porwał, ani nie pożarł.
Jednakże w głębi serca tliła się iskierka niepewności i szeptała nam, że może
te straszliwe monstra czają się pod naszym łóżkiem. Czy potwory istnieją? – to
pytanie od wieków zaprząta myśli ludzi wszelkiej maści, a Rick Yancey poddaje w
wątpliwość to z pozoru retoryczne pytanie.
Los ciężko
doświadczył dwunastoletniego Williama Jamesa Henry’ego. Pożar strawił cały jego
dom, lecz nie to okazało się najgorsze. Płomienie zabrały ze sobą jego jedyną
rodzinę w postaci rodziców. Od tej pory jest pod opieką monstrumologa, badacza
polującego i tropiącego rozmaite kreatury, u którego pracował jego ojciec.
Pellinore Warthrope, bo o nim mowa, nie szczędzi swojego asystenta. Nie jeden
raz Will uczestniczył w nocnych wyprawach na cmentarz, spotkaniach z grabarzami
lub przy krwawych operacjach na poczwarach. Pewnej nocy do drzwi monstrumologa zawitał
kolejny klient. To miała być kolejna nieco brudna robota, lecz tym razem
Pellinore i Will mieli stawić czoła czemuś, co nie mieściło się nawet w
najtęższej głowie. Monstrum, zwane antropofagiem, sieje spustoszenie w
miasteczku, a także odkrywa makabryczne tajemnice ludzi, którzy w pewnym sensie
też należą do potworów. Monstrumolog i jego asystent muszą zmierzyć się z
maszkarami, lękami i własną przeszłością. Czy uda im się pokonać strach i powstrzymać
krwiożercze antropofagi?
Już sama
okładka mówi czytelnikowi, że słodkości i barwnych przygód nie uświadczymy w
powieści Ricka Yancey’a. Wyschnięte konary drzew, stary cmentarz i wielki kruk
na tle jasnego księżyca. Nie ma wątpliwości, ze „Badacz potworów” jest książką
dla ludzi o mocnych nerwach. Potwierdza to także to, iż nawet wydawca wskazuje, że lektura
jest przeznaczona dla osób powyżej czternastego roku życia.
Oprawa
graficzna jest mocną stroną tej pozycji. Wspominałam już, że okładka jest
niczego sobie, lecz wnętrze powieści to swoiste arcydzieło. Na kartkach możemy
znaleźć ilustracje stylizowane na grafiki sprzed stu lat. Tak jak pacjent na
stole operacyjnymi, tak i „Badacz Potworów” nie zieje pustką w środku.
Widać, że
pisarz nie podszedł do serii „Monstrumolog” z niewielką wiedzą. Samo
umiejscowienie akcji i bohaterów w czasie, jest przemyślane. XIX wiek to nie
byle jakie stulecie w historii medycyny. Jeszcze na jego początku uważano
chirurgów za szarlatanów i wysłanników piekieł, gdyż tylko niewielki procent
pacjentów przeżywało operacje. Dziedzina badań Pellinore’a Warthrope’a
niezaprzeczalnie wiąże się z medycyną, lecz w nieco inny sposób. Czytelnik,
który zna choć zarys historii lekarskiego fachu, znajdzie w „Badaczu potworów”
kilka perełek.
Cóż mogę
powiedzieć o bohaterach powieści? Są to postacie, które bardzo polubiłam, lecz
niemożliwością by było zamieszkanie z nimi. Doktor Pellinore jest do zniesienia
niestety tylko na papierze. Cieszy mnie to, że Will nie zachowuje się jak płaczliwy
dzieciak, choć zdarzają mu się chwile słabości. Drugoplanowi bohaterowie w
żadnej mierze nie odstają od Williama i Warthrope’a. Są równie ciekawi, a
miejscami bardziej dopracowani od głównych postaci. Pokochałam nawet
największego drania książki.
Co ciekawe,
biorąc do rąk „Badacza potworów”, wiedziałam, że trafiła do mnie powieść z
wątkiem fantastycznym. Natomiast kończąc książkę, nie byłam już tego taka
pewna. Antropofagii i inne nienaturalne elementy zostały tak dobrze
wkomponowane w całość, że nie czuło się tego irracjonalnego świata. Nigdy
jeszcze nie czytałam powieści fantasy, w której to wszystko łączyło się w
jedną, realną sytuację. Myślę, że to zasługa nie tylko autora, ale też
genialnego tłumacza, Stanisława Kroszczyńskiego, który nie raz urzekł mnie
swoim słowem. Język powieści nie jest trudny, a precyzyjny i dokładny. Świetne
dialogi między bohaterami dodają smaczku i czarnego humoru.
Po lekturze
„Badacza Potworów” zapewne nadal będziecie głosić jak mantrę, że monstra nie
istnieją. Lecz być może zawahacie się przez chwilę, nim to powiecie. Odważycie
się zejść do lochów lub spojrzeć w nocy pod ramę łóżka? Kończąc o drugiej w
nocy ostatnią stronę książki Ricka Yancey’a, nie wysunęłam stóp spod kołdry,
bojąc się, że szponiaste łapy chwycą mnie za kostki.
Czy potwory
istnieją?
Ależ tak dziecino. Potwory
istnieją, a jakże. Ot, choćby w mojej piwnicy właśnie jeden taki wisi sobie na
haku.
Za możliwość przeczytania książki "Badacz potworów" serdecznie dziękuję wydawnictwu Jaguar.
Za możliwość przeczytania książki "Badacz potworów" serdecznie dziękuję wydawnictwu Jaguar.
Recenzja napisana przez: Zuza B (Gumiguta)