29.06.2014

#50 Recenzja: Szczęśliwa godzina w piekle

#50 Recenzja: Szczęśliwa godzina w piekle
Tytuł: Szczęśliwa godzina w piekle
Autor: Tad Williams
Wydawnictwo: Rebis
Ocena: 6/10

Idź do diabła! Lepiej nie używać tej frazy, bo a nuż ktoś trafi przed próg diabelskiego pałacu. Bobby Dolar nic sobie nie robił z takich odzywek, dopóki on sam nie trafił do piekła. Anioł, który jak dotąd zamieszkiwał niebo, został rzucony przez autora na głęboką wodę. Pojawia się więc pytanie – czy adwokat poradził sobie w nowym, nieprzyjemnym miejscu? Czy może poszedł na dno i nijak nie wypłynął na powierzchnię?

Bobby Dolar, niegdyś szanowany anielski adwokat ludzkich dusz, w tej chwili siedzi po same uszy w bagnie. Cóż, kumple nie zawsze są w porządku, a właśnie jeden z nich podłożył mu pod nogi świnię, a dokładniej – złote pióro archanioła. Nie jest to dobry znak, a już tym bardziej przedmiot, z którym od tak można pałętać się po ulicach nieba. Arcyksiążę Piekła, Eligor Jeździec, pragnie za wszelką cenę odzyskać drogocenną rzecz, a przy tym skrócić Dolara o głowę. Jest jeszcze jeden problem, a mianowicie kochanka Bobby’ego, Caz, ma przymusowe wakacje u Eligora. Adwokat może jednak odzyskać ukochaną pod warunkiem, że potulnie odda skradzione pióro. Brzmi prosto, łatwo i przyjemnie. Tylko czy aby na pewno Bobby uwinie się ze wszystkim w godzinę?

Bobby Dolar nie uwinął się z tą sprawą w godzinę i raczej nie był to szczęśliwy czas. „Szczęśliwa godzina w piekle” to bezpośrednia kontynuacja „Chodząc ulicami nieba”, więc za aniołem ciągnie się rząd kłopotów, których sobie narobił w poprzedniej części. Główny bohater nadal nie bardzo wie, jak poradzić sobie z zaistniałą sytuacją, która coraz bardziej się komplikuje. W książce sporo się dzieje – co chwila pojawiają się nowe problemy, które dostarczają rozrywki Bobby’emu. Akcja jest niezwykle wartka w pewnych momentach, tyle że czasami aż za bardzo galopowała. Niestety tempo też gwałtownie spadało, dzięki czemu zapanował swoisty chaos.

Takie zastoje w tempie akcji spowodowane były głównie opisami piekła. Tad Williams zagalopował się nieco w przedstawieniu kolejnych poziomów podziemia. Z początku opisy były ciekawe, a przy tym mroczne i straszliwie przygnębiające, lecz później czar prysł, a książka zaczęła mnie nużyć, a nawet męczyć. Bobby Dolar przez większość „Szczęśliwej godziny w piekle” przemierza piekło, a czytelnik przez dłuższy czas widzi tylko te makabryczne wizje. Monotonia nie jest dobrym rozwiązaniem, a tym bardziej w przypadku powieści, liczącej niemal pięćset stron.

Niestety najsłabszym elementem w całym dziele Tada Williamsa jest fabuła. Obraca się ona wokół jednego tematu – uratowania ukochanej Bobby’ego, Caz. Oklepany motyw został odratowany jedynie przez tło, czyli piekło, oraz warsztat autora, który, przez lata pracy, został świetnie oszlifowany. Tad Williams nadal pisze na wysokim poziomie – sarkastyczne uwagi Dolara wywołują niekiedy uśmiech na twarzy czytelnika, a zgrabnie uformowane zdania nie męczą odbiorcy. Szkoda tylko, że w temacie fabuły niemal się skompromitował.

Drugi tom trylogii o Bobbym Dolarze nie powtórzył sukcesu poprzedniczki. Zabrakło tej równowagi i nietuzinkowej fabuły, która trzymałaby czytelnika w napięciu przez cały czas. Niby wiele się dzieje, ale odbiorca czuje ten niedosyt i znudzenie wiecznym ganianiem za uwięzioną kochanką. Styl pisania i doświadczenie Tada Williamsa ratują tę powieść, lecz nadal nie jest to pozycja, z którą chciałoby się przeżyć najlepsze chwile swego życia.

Recenzja napisana na potrzeby portalu literatura.juventum.pl

Recenzja napisana przez: Zuza B (Gumiguta)

23.06.2014

#49 Recenzja: Drużyna. Niewolnicy z Socorro

Tytuł: Niewolnicy z Socorro
Autor: John Flanagan
Wydawnictwo: Jaguar
Ocena: 8/10

Przyznam, że obawiałam się kontynuacji „Drużyny”, gdyż autor planował zakończyć serię na 3 części. Jednakże John Flanagan wyznał, że nie zamiesza rozstawać się ze swoimi skandyjskimi bohaterami i pragnie napisać kolejne tomy. Być może wiele osób skakałoby z radości na wieść o dalszych przygodach Hala i jego przyjaciół, ale ja się nie zaliczam do tego radosnego grona. W 3 tomie pt. „Pościg” wszystkie wątki zostały domknięte na ostatni guzik i więcej do szczęścia nie było mi potrzeba, a tym bardziej kolejnego książkowego tasiemca. Niemniej, kiedy pojawili się „Niewolnicy z Socorro”, kupiłam i tę część, lecz głównie z sentymentu do Johna Flanagana. Pojawia się jednak pytanie, czy australijski pisarz nie spoczął na laurach i czy kolejna powieść nie jest tylko dodatkowym tworem dla nabicia kieszeni pieniędzmi.

Drużyna Czapli, po zakończonej przygodzie z Zavaciem, już nie podróżuje po niebezpiecznych morzach i oceanach. W tej chwili stacjonują u wybrzeży Skandii, pilnując porządku na wodach i chroniąc statki handlowe. Oberjarl Erak widząc, że Hal i jego przyjaciele nie są stworzeni do sterczenia w jednym miejscu, powierza im pewne zadanie. Czaple wyruszają do Araluenu, by na mocy dawnego kontraktu bronić tamtejszą ludność przed atakami nieprzyjaciół. Z pozoru łatwe zadanie wcale nie jest tak proste i przyjemne, jak mogłoby się wydawać. Pewnego dnia Czaple są świadkami napaści na aralueńską ludność. Okazuje się, że mieszkańcy Arydii prowadzą handel niewolnikami i w ten sposób pozyskują nowy „towar”. Nawet Gilan, jeden z członków Korpusu Zwiadowców, zostaje wciągnięty w pogoń za okrutnymi handlarzami. Tylko czy spryt Hala, zgranie Czapli, siła Thorna i zwiadowcze umiejętności Gilana są w stanie pokonać tak ogromną szajkę?

„Niewolnicy z Socorro” zaczynają się naprawdę niepozornie. Nie ma kolorowych fajerwerków, szaleńczych pościgów i efektownych wybuchów – jest nadzwyczaj spokojnie. Dopiero, kiedy nasi chłopcy docierają do Araluenu, zaczyna się coś dziać. John Flanagan stopniowo dawkuje czytelnikowi kolejne dawki wartkiej akcji tak, aby całość nie gnała na łeb, na szyję. Spodobało mi się to zagranie, gdyż nie lubię bezsensownych gonitw za wszystkim, a w gruncie rzeczy – za niczym. Książka trzyma w napięciu szczególnie wtedy, gdy Flanagan przerzuca swych bohaterów na właściwy grunt, czyli miasto, w którym prężnie rozwija się handel niewolnikami – Socorro. O tak, wtedy sporo się działo i nie było siły, abym się odkleiła od ostatnich stron „Niewolników z Socorro”. Może nie ma wielkich i krwawych wojen, ale za to są mniejsze bitwy i potyczki, które także powinny zadowolić fana „Drużyny”, a także „Zwiadowców”.

Jeszcze przed wydaniem 4 części „Drużyny” pojawiły się pogłoski, że spotkamy się ze starymi przyjaciółmi z serii „Zwiadowcy”. Oprócz takich postaci jak Erak czy Svengal, na kartach powieści zagościł także dobrze nam znany Gilan – drugoplanowa postać z poprzedniego cyklu Flanagana. Występują także inne osobistości poznane przez fanów „Zwiadowców”, choć niekoniecznie biorą udział w akcji. Czasami po prostu są wymieniani z imienia czy nazwiska, a przy niektórych czytelnik musi domyślić się, o kogo chodzi. Wspomniany już tutaj Gilan odgrywa nieco większą rolę niż w „Zwiadowcach”. Jednakże Flanagan nie stworzył z „Niewolników Socorro” 13 tomu sławnej serii. Bohater ten nie został przeniesiony na pierwszy plan, aby świecił niczym gwiazda i przysłaniał swym blaskiem całą drużynę Czapli. Nadal pierwsze skrzypce gra Hal i jego przyjaciele, a Gilan jest po prostu miłym akcentem w powieści dla tych, którzy wcześniej przeczytali „Zwiadowców” i polubili charyzmatycznego zwiadowcę.

Kreacja postaci także nieźle wypadła. Czaple już nie są przestraszonymi chłopaczkami, którzy nie wierzą w siebie i w swoje umiejętności. Wiedzą, co im wychodzi lepiej, a co gorzej i nie starają się mędrkować w sprawach, które nie są ich mocną stroną. Widać tę przemianę, za co jestem niezwykle wdzięczna Flanaganowi. Autor nie przeskoczył sobie ot tak na kolejny poziom, lecz pokazał ich trudną drogę na szczyt, a w 4 części „Drużyny” rezultaty tej przemiany. Nadal jednak są niedoświadczeni i, jak każdy, posiadają pewne wady. Tyle że teraz każdy członek załogi „Czapli” próbuje je przekuć na zalety. Australijski pisarz nie robi z tych postaci superbohaterów, którzy radzą sobie w sytuacji bez wyjścia. Tworzy po prostu zwykłych ludzi, którzy może i nie mają supermocy, ale za to starają wykrzesać z siebie tyle, ile się da.

W poprzednich częściach humor był strasznie naciągany. Flanagan na siłę chciał urozmaicić powieści, dodać nieco dowcipu, który ani śmieszny, ani szczególnie górnolotny nie był. W „Niewolnikach z Socorro” pisarz nieco przystopował z zabawnymi momentami i nie wtyka ich, gdzie popadnie. Może nie zwijałam się ze śmiechu, lecz też nie czytałam poszczególnych fragmentów z zażenowaniem. Przy niektórych frazach uśmiechałam się pod nosem, więc uważam, że humor aż taki tragiczny nie był, a wręcz całkiem niezły.

Jednakże nie w każdym aspekcie jest tak kolorowo i przyjemnie. Niewątpliwym minusem powieści jest przewidywalność fabuły. Z pozoru niewyjaśnione zdarzenia tak naprawdę można było bardzo łatwo skojarzyć z postaciami, występującymi w książce. Flanagan właściwie niczym mnie nie zaskoczył. Wertowałam kartki z nadzieją, że a nuż zdarzy się coś nieoczekiwanego, lecz nic takiego się nie wydarzyło. Szkoda, gdyż gdyby ten element został dopracowany, to jeszcze bardziej cieszyłabym czytaniem tego dzieła.

„Niewolnicy z Socorro” są zadziwiająco dobrą lekturą dla dzieci i młodzieży. Trudno mi było się oderwać od przygód Hala i pozostałych Czapli, gdyż Flanagan nie tylko świetnie budował napięcie, ale też stworzył ciekawą i dość nietuzinkową fabułę. Na warsztat pisarski autora także nie mogę narzekać. Pozostaje mi tylko czekać na kolejną część serii, która, mam nadzieję, okaże się równie dobra, a może i lepsza od swojej poprzedniczki.

Recenzja napisana przez: Zuza B (Gumiguta)

20.06.2014

#48 Recenzja: Zabójczyni i władca piratów

#48 Recenzja: Zabójczyni i władca piratów

Tytuł: Zabójczyni i władca piratów
Autor: Sarah J. Maas
Wydawnictwo: Uroboros
Ocena: 5/10

Tym razem spotykamy się z niezmordowaną Celaeną w króciutkiej nowelce pt. „Zabójczyni i władca piratów”. Cofamy się o kilkanaście miesięcy, aby poznać tajemniczą przeszłość dziewczyny i jej kompanów. Lecz czy ta swoista podróż w czasie udała się autorce i dała mi do zrozumienia, że nie powinnam jeszcze spisywać na straty jej literatury?

Groźnej i niebezpiecznej zabójczyni powierzono z pozoru nudne i zbyt łatwe zadanie. Celaena Sardothien musi dostać się na tropikalną wyspę, gdzie urzęduje Władca Piratów, i odebrać dług jej mistrza. Dla świetnie wyszkolonej dziewczyny to praktycznie bułka z masłem. Jednakże wszystko się komplikuje, kiedy okazuje się, że misja uwzględnia jeszcze drugą osobę – Sama, którego szczerze nienawidzi. Dodatkowo dług pirata nie został zaciągnięty w postaci złota czy klejnotów, a niewolników. Sardothien, choć jest bezwzględną zabójczynią, nie chce dopuścić do wykorzystywania niewinnych osób i pragnie za wszelką cenę nie dopuścić do tego występku.

Trzeba przyznać, że ta „książeczka” nie grzeszy objętością. Nie udało się nawet przekroczyć magicznej liczby stu stron. Nie można powiedzieć, aby to była wada powieści, ale też nie stwierdzam, iż to zaleta. Nie obraziłabym się, gdyby autorka nieco bardziej rozbudowała to dzieło. Niemniej „Zabójczynię i władcę piratów” czyta się zaskakująco dobrze. Akcja, choć wartka, nie goni na łeb, na szyję. Dzięki temu nie gnamy na złamanie karku, nie mając szans na zastanowienie się nad fabułą czy relacjami między bohaterami. Nie za dużo walk i pojedynków, ale też nie przesadzono z rozmyślaniami postaci, czyli w sam raz.

Niestety Celaeny nadal nie potrafię tolerować, a inni bohaterowie także nie są wybitni, jeśli chodzi o ich kreację. W „Szklanym tronie” odebrałam ją jako osobę, której wszystko się udaje i która zamienia przedmioty w złoto, ledwie je musnąwszy. W nowelce charakter dziewczyny się nie zmienił, a może wręcz pogorszył. Rozpuszczona zabójczyni ma wszystko na wyciągnięcie ręki, a do tego bez zastanowienia ratuje, kogo popadnie. Moralnie oczywiście wszystko gra, lecz dzięki temu, że Celaena (która sama postępuje wbrew prawu) zachowuje się tak, a nie inaczej, to ta książka nabiera moralizatorskiego charakteru. Tworzy się z niej opowiastka dla dzieci, która pokazuje, co można, a czego nie można robić. Żadnego głębszego sensu czy też drugiego dna. Rozczarowało mnie to, gdyż liczyłam, że pisarka choć trochę mnie zaskoczy. Przeliczyłam się.

Sarah J. Maas nie postarała się także o konkretne zakończenie. Wydaje się, że to właśnie ta część powieści powinna być najważniejsza i dopracowana w najdrobniejszym szczególe. Kończąc powieść, czułam niesamowity niedosyt, gdyż wiele moich niemych pytań pozostało bez odpowiedzi. Nie było to typowe trzymanie czytelnika w niepewności, lecz zwykłe niedociągnięcie. Podstawowe kwestie nie doczekały się rozwiązania, co było wręcz śmieszne.

„Zabójczyni i władca piratów” jest jedynie krótkim opowiadaniem, które niestety nie zaspokaja czytelnika. Mimo że nowelkę czyta się szybko i całkiem przyjemnie, to niedopracowanie i denerwujące postaci na tyle dawały się we znaki, że nie byłam w stanie w pełni się nią cieszyć. Dzieł Sarah J. Maas jeszcze nie spisuję na straty, ale niestety są na dobrej drodze odstawienia ich raz na zawsze.

Recenzja napisana na potrzeby portalu literatura.juventum.pl
Recenzja napisana przez: Zuza B (Gumiguta)

17.06.2014

#47 Recenzja: Holmes Sweet Home

#47 Recenzja: Holmes Sweet Home


Tytuł: Pusty dom Sherlocka

Autor: praca zbiorowa

Data wydania: 6 maja 2014
Wydawnictwo: REA-SJ

Sir Conan Arthur Doyle jest ikoną nie tylko brytyjskiej, ale też światowej literatury. Wykreowana przez niego postać ekscentrycznego detektywa Sherlocka Holmesa nie została zapomniana nawet po niemal 130 latach od pojawienia się na kartach „Studium w szkarłacie”. Teraz jednak wspomnienie o Sherlocku Holmesie może zostać w pewnym stopniu zatarte, gdyż dom sir Arthura Conana Doyle’a, zwany Undershaw, od kilku lat popada w ruinę.

Autor książek o sławnym detektywie mieszkał w Undershaw niedaleko wioski Grayshott w latach 1897–1907. Tam też napisał takie dzieła jak „Pies Baskerville’ów” i „Powrót Sherlocka Holmesa”. Dom, który został zaprojektowany przez samego Doyle’a, jest swoistym miejscem kultu dla wielbicieli postaci Sherlocka Holmesa. Był on świadkiem wskrzeszenia detektywa na kartach powieści. Brytyjski pisarz przyjmował na salony takie znakomitości literatury jak Bram Stoker i E. W. Hornung. Niezaprzeczalnie lata spędzone w Undershaw były dla Doyle’a owocne zarówno w sferze pisarskiej, jak i towarzyskiej. Po przeprowadzce sir Arthura Conana Doyle’a Undershaw zostało przekształcone w hotel. Jednakże w 2004 roku dom sprzedano, a nowy deweloper pragnie na nowo rozplanować zabytek i wybudować wokół niego kilka innych budowli.

Mimo wszystko istnieje szansa dla Undershaw. Organizacja „The Undershaw Preservation Trust” chce przywrócić dawną świetność domowi sir Arthura Conana Doyle’a i zapobiec planom przebudowy. Fundacja ta wpadła na pomysł zorganizowania akcji „Ocalić Undershaw”. Jej patronem i sponsorem jest sam Mark Gatiss, aktor, scenarzysta i współtwórca serialu BBC „Sherlock”. Także właściciele strony internetowej Sherlockology, poświęconej serialowi BBC „Sherlock”, czynnie działają w sprawie ocalenia domu Doyle’a. W tej chwili niemal każdy z nas ma szansę dorzucić swoje kilka groszy, aby ocalić od zapomnienia i zrujnowania zabytkowy Undershaw.

„Pusty dom Sherlocka” jest zbiorem opowiadań i wierszy, które zostały napisane w ramach wsparcia organizacji „The Undershaw Preservation Trust”. Teksty pochodzą z najróżniejszych zakątków świata. Znajdziemy historie prosto z Ameryki i Wielkiej Brytanii, ale też z Rosji czy Belgii. „Pusty dom Sherlocka” został wydany w wielu krajach, m.in. Chinach, Włoszech, Rosji, a teraz także w Polsce. Choć początkowo „Pusty dom Sherlocka” nie miał szansy bytu w naszym kraju, to wydawnictwo REA-SJ zdecydowało się wydać to nietuzinkowe dzieło. Książka została przetłumaczona charytatywnie przez Karolinę Kogut i Katarzynę Jabłońską, a dochody ze sprzedaży zostaną przeznaczone na uratowanie domu sir Arthura Conan Doyle’a.

Za jedyne 19,90 zł jesteśmy w stanie wspomóc akcję „Ocalić Undershaw”. „Pusty dom Sherlocka” będzie dostępny w Empiku i Matrasie od 6 maja 2014 roku. Nie są to wielkie pieniądze, a jednak mogą przyczynić się do zachowania i odnowienia domu sir Arthura Conana Doyle’a. Undershaw jest nie tylko zabytkiem, ale też miejscem, które na zawsze pozostanie w sercu fanów twórczości Doyle’a.

Artykuł napisany na potrzeby portalu literatura.juventum.pl
Artykuł napisany przez: Zuza B (Gumiguta)

16.06.2014

#46 Recenzja: Mariska z węgierskiej puszty

#46 Recenzja: Mariska z węgierskiej puszty


Tytuł: Mariska z węgierskiej puszty
Autor: Consilia Maria
Wydawnictwo: Wydawnictwo M
Ocena: 9 /10

Akcja rozgrywa się na terenie Węgier w roku 1910.  Zwykła, wiejska dziewczyna, Mariska,  zakochuje pasterzu o imieniu Jaros. Historia splata się również z przygodami grajka, który darzy uczuciem córkę hrabiego. Czyja miłość przetrwa? Jak rozegra się ten dramat poprzetykany buntami i wojną?
Wystarczy zamknąć oczy, a usłyszymy węgierskich grajków, ujrzymy rozległe, węgierskie stepy.

Od samego początku widać różnicę między tym dwoma parami , i od początku idzie pokochać obuwie pary i poznać ich styl bycia jak również życia i co dla nich jest najważniejsze.

Autorka mam dość ciężki język i czasami ciężko brnęłam przez kolejne strony. Wprawdzie da się ją zrozumieć, lecz nie ukrywam, że niekiedy męczyłam się, czytając. Pomimo tych trudności, to jednak wciągała mnie coraz bardziej oraz zachęcała do dalszego poznania historii obu par.

Książka nie jest zbyt ckliwa, ale na pewno poruszy serce czytelnika. Fabuła, a także opisy węgierskich krain są fascynujące. Cieszę się, że dowiedziałam się o życiu Węgrów w tamtych czasach, a także o ich wzajemnych relacjach. Podczas czytania można było wcielić się zarówno w skórę prostego pasterza jak i bogatego hrabiego.
Copyright © 2016 Recenzje Nadine , Blogger