Autor: John Flanagan
Wydawnictwo: Jaguar
Ocena: 8/10
Przyznam, że obawiałam się kontynuacji „Drużyny”, gdyż autor planował zakończyć serię na 3 części. Jednakże John Flanagan wyznał, że nie zamiesza rozstawać się ze swoimi skandyjskimi bohaterami i pragnie napisać kolejne tomy. Być może wiele osób skakałoby z radości na wieść o dalszych przygodach Hala i jego przyjaciół, ale ja się nie zaliczam do tego radosnego grona. W 3 tomie pt. „Pościg” wszystkie wątki zostały domknięte na ostatni guzik i więcej do szczęścia nie było mi potrzeba, a tym bardziej kolejnego książkowego tasiemca. Niemniej, kiedy pojawili się „Niewolnicy z Socorro”, kupiłam i tę część, lecz głównie z sentymentu do Johna Flanagana. Pojawia się jednak pytanie, czy australijski pisarz nie spoczął na laurach i czy kolejna powieść nie jest tylko dodatkowym tworem dla nabicia kieszeni pieniędzmi.
Drużyna Czapli, po zakończonej przygodzie z Zavaciem, już nie podróżuje po niebezpiecznych morzach i oceanach. W tej chwili stacjonują u wybrzeży Skandii, pilnując porządku na wodach i chroniąc statki handlowe. Oberjarl Erak widząc, że Hal i jego przyjaciele nie są stworzeni do sterczenia w jednym miejscu, powierza im pewne zadanie. Czaple wyruszają do Araluenu, by na mocy dawnego kontraktu bronić tamtejszą ludność przed atakami nieprzyjaciół. Z pozoru łatwe zadanie wcale nie jest tak proste i przyjemne, jak mogłoby się wydawać. Pewnego dnia Czaple są świadkami napaści na aralueńską ludność. Okazuje się, że mieszkańcy Arydii prowadzą handel niewolnikami i w ten sposób pozyskują nowy „towar”. Nawet Gilan, jeden z członków Korpusu Zwiadowców, zostaje wciągnięty w pogoń za okrutnymi handlarzami. Tylko czy spryt Hala, zgranie Czapli, siła Thorna i zwiadowcze umiejętności Gilana są w stanie pokonać tak ogromną szajkę?
„Niewolnicy z Socorro” zaczynają się naprawdę niepozornie. Nie ma kolorowych fajerwerków, szaleńczych pościgów i efektownych wybuchów – jest nadzwyczaj spokojnie. Dopiero, kiedy nasi chłopcy docierają do Araluenu, zaczyna się coś dziać. John Flanagan stopniowo dawkuje czytelnikowi kolejne dawki wartkiej akcji tak, aby całość nie gnała na łeb, na szyję. Spodobało mi się to zagranie, gdyż nie lubię bezsensownych gonitw za wszystkim, a w gruncie rzeczy – za niczym. Książka trzyma w napięciu szczególnie wtedy, gdy Flanagan przerzuca swych bohaterów na właściwy grunt, czyli miasto, w którym prężnie rozwija się handel niewolnikami – Socorro. O tak, wtedy sporo się działo i nie było siły, abym się odkleiła od ostatnich stron „Niewolników z Socorro”. Może nie ma wielkich i krwawych wojen, ale za to są mniejsze bitwy i potyczki, które także powinny zadowolić fana „Drużyny”, a także „Zwiadowców”.
Jeszcze przed wydaniem 4 części „Drużyny” pojawiły się pogłoski, że spotkamy się ze starymi przyjaciółmi z serii „Zwiadowcy”. Oprócz takich postaci jak Erak czy Svengal, na kartach powieści zagościł także dobrze nam znany Gilan – drugoplanowa postać z poprzedniego cyklu Flanagana. Występują także inne osobistości poznane przez fanów „Zwiadowców”, choć niekoniecznie biorą udział w akcji. Czasami po prostu są wymieniani z imienia czy nazwiska, a przy niektórych czytelnik musi domyślić się, o kogo chodzi. Wspomniany już tutaj Gilan odgrywa nieco większą rolę niż w „Zwiadowcach”. Jednakże Flanagan nie stworzył z „Niewolników Socorro” 13 tomu sławnej serii. Bohater ten nie został przeniesiony na pierwszy plan, aby świecił niczym gwiazda i przysłaniał swym blaskiem całą drużynę Czapli. Nadal pierwsze skrzypce gra Hal i jego przyjaciele, a Gilan jest po prostu miłym akcentem w powieści dla tych, którzy wcześniej przeczytali „Zwiadowców” i polubili charyzmatycznego zwiadowcę.
Kreacja postaci także nieźle wypadła. Czaple już nie są przestraszonymi chłopaczkami, którzy nie wierzą w siebie i w swoje umiejętności. Wiedzą, co im wychodzi lepiej, a co gorzej i nie starają się mędrkować w sprawach, które nie są ich mocną stroną. Widać tę przemianę, za co jestem niezwykle wdzięczna Flanaganowi. Autor nie przeskoczył sobie ot tak na kolejny poziom, lecz pokazał ich trudną drogę na szczyt, a w 4 części „Drużyny” rezultaty tej przemiany. Nadal jednak są niedoświadczeni i, jak każdy, posiadają pewne wady. Tyle że teraz każdy członek załogi „Czapli” próbuje je przekuć na zalety. Australijski pisarz nie robi z tych postaci superbohaterów, którzy radzą sobie w sytuacji bez wyjścia. Tworzy po prostu zwykłych ludzi, którzy może i nie mają supermocy, ale za to starają wykrzesać z siebie tyle, ile się da.
W poprzednich częściach humor był strasznie naciągany. Flanagan na siłę chciał urozmaicić powieści, dodać nieco dowcipu, który ani śmieszny, ani szczególnie górnolotny nie był. W „Niewolnikach z Socorro” pisarz nieco przystopował z zabawnymi momentami i nie wtyka ich, gdzie popadnie. Może nie zwijałam się ze śmiechu, lecz też nie czytałam poszczególnych fragmentów z zażenowaniem. Przy niektórych frazach uśmiechałam się pod nosem, więc uważam, że humor aż taki tragiczny nie był, a wręcz całkiem niezły.
Jednakże nie w każdym aspekcie jest tak kolorowo i przyjemnie. Niewątpliwym minusem powieści jest przewidywalność fabuły. Z pozoru niewyjaśnione zdarzenia tak naprawdę można było bardzo łatwo skojarzyć z postaciami, występującymi w książce. Flanagan właściwie niczym mnie nie zaskoczył. Wertowałam kartki z nadzieją, że a nuż zdarzy się coś nieoczekiwanego, lecz nic takiego się nie wydarzyło. Szkoda, gdyż gdyby ten element został dopracowany, to jeszcze bardziej cieszyłabym czytaniem tego dzieła.
„Niewolnicy z Socorro” są zadziwiająco dobrą lekturą dla dzieci i młodzieży. Trudno mi było się oderwać od przygód Hala i pozostałych Czapli, gdyż Flanagan nie tylko świetnie budował napięcie, ale też stworzył ciekawą i dość nietuzinkową fabułę. Na warsztat pisarski autora także nie mogę narzekać. Pozostaje mi tylko czekać na kolejną część serii, która, mam nadzieję, okaże się równie dobra, a może i lepsza od swojej poprzedniczki.
Recenzja napisana przez: Zuza B (Gumiguta)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz